1. START
  2. WSPÓLNOTA
  3. WYDARZENIA
  4. INTENCJE
  5. ŚWIADECTWA
  6. GALERIA
  7. KONTAKT


 Tomasz
koko

 

"W poszukiwaniu prawdziwego oblicza Boga”
Na imię mam Tomek. Od nieco ponad półtora roku należę do Odnowy w Duchu Świętym (Wspólnota Bożego Ciała przy parafii Matki Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie).
W dniu dzisiejszym chciałbym podzielić się swoim doświadczeniem poszukiwania Bożego oblicza. Tego, w moim mniemaniu, prawdziwego.

Patrząc na siebie w perspektywie ponad trzydziestu lat, widzę człowieka, który zawsze był religijny, jednak na przestrzeni lat ta religijność bardzo się zmieniała.
Lata podstawówki to okres podążania za innymi. Ksiądz kazał to czy tamto – robiłem, rodzice pokazali to czy tamto – starałem się wykonać. Z wszystkimi tego konsekwencjami.
Szkoła średnia to czas pogłębiania wiedzy religijnej, zaangażowania, ale – z perspektywy przekroczonej już chwilę temu „trzydziestki” – niestety nie czas prawdziwego pogłębiania żywej relacji z Panem Bogiem.
Pamiętam tęsknotę, pamiętam pragnienia, ale ciągle moje dążenia i wysiłki były skute kajdanami „obowiązków”, „przykazań”, „powinności”, autorytetu innych.
Studia i kilka lat później to czas podążania w duchu religijnym, ale ciągle… „to nie było to”.
Aż nadchodzi piękny rok 2018 i prawie dojrzały facet;) już wie… znalazł! Jesień 2017 wiele zmienia, ale – co też bardzo mnie cieszy – nic nie przekreśla (z przeszłości).
To był przełom, choć mam pełną świadomość, że „dojście” do tego punktu zaczęło się już wcześniej, bardzo dyskretnym zafascynowaniem, budzącym dyskretne pragnienia… ale po kolei.

Ja, Faryzeusz.
Nie, to nie pomyłka. Dziś, z perspektywy „tej prawie czterdziestki” mogę powiedzieć – byłem Faryzeuszem. Świadomie używam tu dużej litery.
I być może część z Was właśnie pomyślała „to dobrze, ja też taki jestem”. Niestety mam złą wiadomość – nie, to niedobrze. Prawdziwy uczeń Chrystusa nie jest faryzeuszem. Śmiem twierdzić, że bycie faryzeuszem w naszej polskiej tradycyjnej religijności na pewnym etapie jest nieuniknione… ale to nie jest cel. Jeśli ktoś wszedł w etap faryzeusza – nie wie, że musi iść dalej, jeśli w nim pozostanie, nie znajdzie tego, co powinien znaleźć i nie pozna Tego, Kogo powinien poznać.
Kim więc był faryzeusz w moim wydaniu?
Mój faryzeusz zmieniał się wraz ze mną. W okresie szkoły podstawowej i szkoły średniej charakteryzował się zaangażowaniem w różne praktyki duchowne, stosunkowo niezłą wiedzą religijną i umiarkowaną surowością – przede wszystkim względem siebie.
W kolejnym jednak etapie (końcówka szkoły średniej) faryzeusz stał się bardziej surowy - tym razem względem innych i coraz bardziej zniewolony prawem, zakazami i nakazami, zamiast – miłością (o ile miłość może zniewalać, ale do tego jeszcze dojdziemy).
Lata studiów i pierwsze lata pracy to próba stabilizacji religijnej. Powoli zacząłem kontrolować swoje faryzejskie zapędy i – do pewnego stopnia – chyba się udało.
Był to zarazem czas pewnego wycofania w życiu duchowym. Nie, nie porzuciłem go, nie odwróciłem się od Kościoła czy Pana Boga, ale zdecydowanie był to czas bycia w cieniu.
Życie sakramentalne – owszem, wybrane praktyki religijne – owszem, ale z drugiej strony – brak stałego zaangażowania np. we wspólnoty, co jeszcze za czasów szkoły podstawowej i średniej było moją codziennością.
Faryzeusz umierał dalej, a we mnie chyba powolutku rodziło się coś nowego.

Żyj!!
Mijały kolejne lata, z przodu liczby lat pojawiła się „trójeczka”, rozwijała się tzw. „kariera zawodowa”, a w życiu osobistym – u boku pojawiła się „moja druga połówka”.
Duchowo – bez większych zmian, cały czas żyłem sakramentami, ale nie zwiększałem istotnie swego zaangażowania. Był to swego rodzaju „status quo”.
Myślę, że dla niektórych z boku w tamtym czasie - pod względem duchowym - mogłem wyglądać dość ozięble, ale w środku cały czas się paliło.
I nagle – coś drgnęło.
Pojawiły się nowe pragnienia, potem kolejne działania.
Najpierw – dużo konferencji, kazań i innych tego typu słuchanych przez internet, później – udział w Forum Charyzmatycznym w Krośnie (listopad 2017), podczas którego zapadła, jak mniemam, dość istotna decyzja – tuż po zakończeniu postanowiłem dołączyć do grupy Odnowy w Duchu Świętym przy parafii Matki Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie (Wspólnota Bożego Ciała). Wiosną 2018, wspólnie ze Wspólnotą, przeżywałem swoje pierwsze Rekolekcje Ewangelizacyjne Odnowy (Seminarium Odnowy).
Życie duchowe (i nie tylko) zaczęło nabierać na nowo rozpędu.
Po Seminarium dołączyłem do grona animatorów, a w międzyczasie – po ponad dziesięciu latach przerwy wróciłem do gry na gitarze, by instrumentem i głosem… wesprzeć siły muzyczne naszej grupy.
W tle aktywności w ramach Odnowy, przeżywałem rodzinne rekolekcje dla wspólnoty Crucis Splendor (gdzie aktywnie działa moja żona, a ja – staram się sympatyzować).
Na nowo rozpoczęło się moje duchowe wzrastanie – co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości. Chęć głębszego wejścia (i zaangażowania) w Odnowę skłoniła mnie do dalszych wysiłków podejmowanych w celu pogłębienia wiedzy i „świadomości charyzmatycznej” oraz – pielęgnowania relacji z Panem Bogiem.

„Oto jestem”
We wprowadzeniu do niniejszego świadectwa wspomniałem, że chciałbym się podzielić z Wami moim doświadczeniem odkrywania prawdziwego oblicza Pana Boga.
Czas więc przejść do meritum.
Przez ostatnich kilka minut poznawaliście wybrane elementy mojej historii – fakty i wydarzenia, które w zewnętrzny sposób obrazowały moją przemianę, drogę, którą podążyłem, a w zasadzie – poprawniej było by napisać – drogę, do której zostałem pociągnięty.
W tej część pragnę rzucić nieco więcej światła na to, co działo się w środku.
Z okresu dzieciństwa, szkoły średniej i studiów wyszedłem jako człowiek wewnętrznie religijny (regularnie praktykowałem sakramenty, miałem niezłą, wg mnie, wiedzę religijną i co najmniej kilka lat formacji w kilku wspólnotach) aczkolwiek na pewno nie zżyty z Bogiem. Pewnie część z Was, w tym i ja sam, zadaje sobie pytanie – jak to możliwe, że człowiek po formacji, z wiedzą i praktyką sakramentów może nie być zżyty z Bogiem.
Może i co więcej – zaryzykuję stwierdzenie, że takich osób jest całkiem sporo. Prywatnie uważam, że to niezamierzony (aczkolwiek – zawiniony) skutek wychowania i historycznego umiejscowienia religii w świadomości – chyba szczególnie polskiej - zarówno ludzi świeckich (rodzicie, rodzina, sąsiedztwo, nauczyciele, katecheci, ludzie ze wspólnot) jak i konsekrowanych (księża, siostry zakonne, biskupi).
To się, wg mnie już trochę zmienia i – oczywiście nie dotyczy wszystkich – ale wg mnie w Polsce nadal pokutuje system nakazowo-reżimowy, dodatkowo zniewolony przez zbytni tradycjonalizm czy „nadpobudliwość religijną”, prowadzącą do różnych skrajności.
I tak od najmłodszych lat jesteśmy uczeni „zaliczania” majówek, nabożeństw czerwcowych, setek pytań do pierwszej komunii czy bierzmowania, uczymy się na pamięć małego katechizmu i wielu innych rzeczy… a bardzo mało (wg mnie) poświęca się czasu na budowanie prawdziwej relacji z Panem Bogiem.
No więc ja zdecydowanie też byłem „produktem” tego systemu i wiele lat trwało moje „odkuwanie” się z tych schematów (pewnie w jakieś części nadal gdzieś „tam w środku” są).
Oczywiście co jakiś czas natrafiałem na ludzi, którzy starali się mi w tym wychodzeniu pomóc, ale długo, długo było to bardzo trudne.
Myślę, że pragnienie prawdziwej relacji z Panem Bogiem i pragnienie Prawdziwego Pana Boga było we mnie od dawna i niosłem je ze sobą przez życie, natomiast tak „na serio” poznawanie Pana Boga i budowanie tej prawdziwej relacji wg mnie trwa, w moim przypadku od jakiś 2,5 roku.
Zaczęło się jeszcze zanim wróciłem do życia we wspólnocie i cały czas trwa. Nie ukrywam, w moim przypadku, bycie akurat we wspólnocie charyzmatycznej, gdzie mogę doświadczać Pana Boga w sposób dla mnie szczególny, bardzo mi pomaga w tej drodze.
W czasie tej ponad dwuletniej przemiany Pan Bóg przestał być Bogiem nakazów i zakazów, zdecydowanie zaczął się stawać Bogiem miłości. Pan Bóg nie jest już odległy, nie chowa się za Dekalogiem, nie jest gdzieś tam daleko, gdzie nikt nie sięga i tylko można go poznać przez innych. Wręcz przeciwnie – stał się Bogiem bardzo bliskim, nie tylko przez fakt bycia w sakramencie Eucharystii, swoim Słowie czy drugim człowieku, ale poprzez bezpośrednie dowody swej obecności - czy to w proroctwach, czy w cudach, czy w natchnieniach czy innych „manifestacjach” swej obecności. Owszem, miałem częściowo okazję doświadczać tej bliskości już wcześniej, jednakże teraz te doświadczenia mają bardziej intensywny charakter i wywierają chyba większy wpływ na mnie i moje serce.

To może kilka przykładów.
1. Modlitwa
Co prawda od lat miałem okazję doświadczać różnych form modlitwy, ale teraz – w zasadzie niezależnie od formy, przeżywam ją zdecydowanie głębiej. Staram się pamiętać, by niezależnie od samej modlitwy – było to spotkanie kochających się osób.
Jasne, nie zawsze wszystko wychodzi tak, jakby się chciało, i nie raz łapię się na fakcie, że znów kusi mnie po prostu zwykłe „odfajkowanie” modlitwy, niemniej jednak ze swojej strony staram się walczyć, by modlitwa była czymś więcej i równocześnie – mam głębokie przekonanie, że Pan Bóg temu też błogosławi ułatwiając mi wchodzenie w modlitwę (np. kilka lat temu nie bardzo potrafiłem przekonać się do medytacji… obecnie – jest to dużo łatwiejsze, choć do ideału – jeszcze bardzo długa droga).

2. Proroctwo i słowo poznania
To dla mnie nowa forma dialogu z Panem Bogiem, ale nie ukrywam – bardzo mi odpowiadająca. Podczas modlitwy wstawienniczej nie raz słyszę skierowane do mnie słowa proroctwa lub słowa poznania. Bardzo się cieszę, gdy się pojawiają. Z jednej strony – to świadectwa obecności Pana Boga, z drugiej – mnie osobiście pomagają w duchowym rozwoju.

3. Chęć działania
Myślę, że objawia się na dwa sposoby – po pierwsze to chęć włączenia się posługę jako taką, po drugie – to rodzaj pragnienia chęci odpowiedzenia na wezwanie/zachęty Pana.
Na tym fragmencie drogi jeszcze nie wszystko jest dla mnie jasne czy proste (w realizacji choćby), ale świadomość żywego dialogu z Panem i wiara w to, że on za tym wszystkim stoi – jest czymś niesamowitym… wręcz uskrzydlającym.

4. Poczucie bliskości więzi z Panem
Dla mnie – niezwykłe uczucie. Nie jest czymś stale towarzyszącym, ale jak już się pojawi… to rzeczywiście chce się góry przenosić.

5. Zamiast nakazów – miłość
To jedno z większych odkryć w moim życiu. Wspominałem Wam wcześniej o byciu faryzeuszem. Wykształcony i świadomy niewolnik prawa… dziś już go nie ma… dziś jest relacja miłości, realizowanej w wolności.
Tę przemianę, wg mnie, najlepiej pokazać na zmianie podejścia do sakramentu pokuty. Dawniej – spowiedź przy kratkach konfesjonału była raczej mało pozytywnym przeżyciem, zresztą zaczynającym się już znacznie wcześniej – na etapie przygotowania, czyli na rachunku sumienia.
Było to rachowanie się przed samym sobą i smutne przyznawanie się do faktu, iż gdzieś popełniło się zło lub nie dopełniło „standardu”, a później – czekanie na „wyrok”.
A dzisiaj? Spowiedź to spotkanie miłości. Ja wiem, że moje słabości i grzechy są czymś, co należy odrzucić, ale jeszcze bardziej wiem, że po drugiej stronie stoi Miłość, która tylko czeka, bym z tym wszystkim podszedł… Wysłucha, opatrzy, umocni, a co najważniejsze – odpowie miłością! Nie karą, nie potępieniem – tylko i wyłącznie miłością.

Grzeszę, jestem słaby (a nie raz – po prostu głupi), ale stając w prawdzie przed sobą i Panem, to nie prawo mnie osądza, ale On… a cóż on może mi złego zrobić, skoro oddał za mnie życie, bym żył…? Nie pozostaje mi nic innego, jak ze skruchą, pokorą i ufnością prosić – Panie, jestem głupcem i słabym człowiekiem. Ale oddal karę, w zamian daj Twoje miłosierdzie i miłość… Panie, nie mogę obiecać poprawy, bo i tak wiem, że upadnę… Ale z ufnością proszę – przebacz siedemdziesiąt siedem razy…

Czyż może być coś piękniejszego i bardziej wyzwalającego niż świadomość, że zawsze można wrócić (do Pana)? Dla mnie – nie ma.

6. Relacja
Myślę, że jej obraz już się wyłonił z przykładów przytoczonych nieco wcześniej, ale na wszelki wypadek – chcę ją jeszcze raz podkreślić… w moim odczuciu najważniejsza w religii/duchowości jest właśnie relacja.

Ja bardzo staram się na tę relację obecnie stawiać… Pan Bóg – postawił na nią już dawno, wielokrotnie mi to pokazując. Także w tych momentach, a może właśnie przede wszystkim w tych, kiedy – wydawać by się mogło – byłem na większym dystansie względem niego niż obecnie (choć zawsze starałem się „religijnie” gdzieś w tej relacji być). To niezwykłe. Zaryzykuję, że Pan Bóg najwięcej (do tej pory) manifestował w moim życiu wtedy, gdy ja byłem jeszcze faryzeuszem…
Oczywiście teraz też nie jestem sam i Pan Bóg, wg mnie, nie raz o sobie przypomina. O swojej obecności, o swojej miłości, o swojej mocy…
Jeśli potrafisz nawiązać relacje z Żywym Bogiem to już wygrałeś… Relacja, to wielopasowa autostrada, którą każdego dnia można pędzić do nieba i którą… niebo każdego dnia pędzi do nas…

Myślę, że o różnych wydarzeniach świadczących o mojej relacji z Panem Bogiem mógłbym jeszcze mówić i mówić, ale może na dziś już wystarczy, bym nikogo tym wszystkim nie zanudził;)
Chwała Panu!.”