Tomasz
"W
poszukiwaniu prawdziwego oblicza Boga”
Na imię mam Tomek. Od nieco ponad półtora
roku należę do Odnowy w Duchu Świętym
(Wspólnota Bożego Ciała przy parafii Matki
Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie).
W dniu dzisiejszym chciałbym podzielić się
swoim doświadczeniem poszukiwania Bożego
oblicza. Tego, w moim mniemaniu,
prawdziwego.
Patrząc na siebie w perspektywie ponad
trzydziestu lat, widzę człowieka, który
zawsze był religijny, jednak na przestrzeni
lat ta religijność bardzo się zmieniała.
Lata podstawówki to okres podążania za
innymi. Ksiądz kazał to czy tamto – robiłem,
rodzice pokazali to czy tamto – starałem się
wykonać. Z wszystkimi tego konsekwencjami.
Szkoła średnia to czas pogłębiania wiedzy
religijnej, zaangażowania, ale – z
perspektywy przekroczonej już chwilę temu
„trzydziestki” – niestety nie czas
prawdziwego pogłębiania żywej relacji z
Panem Bogiem.
Pamiętam tęsknotę, pamiętam pragnienia, ale
ciągle moje dążenia i wysiłki były skute
kajdanami „obowiązków”, „przykazań”,
„powinności”, autorytetu innych.
Studia i kilka lat później to czas podążania
w duchu religijnym, ale ciągle… „to nie było
to”.
Aż nadchodzi piękny rok 2018 i prawie
dojrzały facet;) już wie… znalazł! Jesień
2017 wiele zmienia, ale – co też bardzo mnie
cieszy – nic nie przekreśla (z przeszłości).
To był przełom, choć mam pełną świadomość,
że „dojście” do tego punktu zaczęło się już
wcześniej, bardzo dyskretnym
zafascynowaniem, budzącym dyskretne
pragnienia… ale po kolei.
Ja, Faryzeusz.
Nie, to nie pomyłka. Dziś, z perspektywy
„tej prawie czterdziestki” mogę powiedzieć –
byłem Faryzeuszem. Świadomie używam tu dużej
litery.
I być może część z Was właśnie pomyślała „to
dobrze, ja też taki jestem”. Niestety mam
złą wiadomość – nie, to niedobrze. Prawdziwy
uczeń Chrystusa nie jest faryzeuszem. Śmiem
twierdzić, że bycie faryzeuszem w naszej
polskiej tradycyjnej religijności na pewnym
etapie jest nieuniknione… ale to nie jest
cel. Jeśli ktoś wszedł w etap faryzeusza –
nie wie, że musi iść dalej, jeśli w nim
pozostanie, nie znajdzie tego, co powinien
znaleźć i nie pozna Tego, Kogo powinien
poznać.
Kim więc był faryzeusz w moim wydaniu?
Mój faryzeusz zmieniał się wraz ze mną. W
okresie szkoły podstawowej i szkoły średniej
charakteryzował się zaangażowaniem w różne
praktyki duchowne, stosunkowo niezłą wiedzą
religijną i umiarkowaną surowością – przede
wszystkim względem siebie.
W kolejnym jednak etapie (końcówka szkoły
średniej) faryzeusz stał się bardziej surowy
- tym razem względem innych i coraz bardziej
zniewolony prawem, zakazami i nakazami,
zamiast – miłością (o ile miłość może
zniewalać, ale do tego jeszcze dojdziemy).
Lata studiów i pierwsze lata pracy to próba
stabilizacji religijnej. Powoli zacząłem
kontrolować swoje faryzejskie zapędy i – do
pewnego stopnia – chyba się udało.
Był to zarazem czas pewnego wycofania w
życiu duchowym. Nie, nie porzuciłem go, nie
odwróciłem się od Kościoła czy Pana Boga,
ale zdecydowanie był to czas bycia w cieniu.
Życie sakramentalne – owszem, wybrane
praktyki religijne – owszem, ale z drugiej
strony – brak stałego zaangażowania np. we
wspólnoty, co jeszcze za czasów szkoły
podstawowej i średniej było moją
codziennością.
Faryzeusz umierał dalej, a we mnie chyba
powolutku rodziło się coś nowego.
Żyj!!
Mijały kolejne lata, z przodu liczby lat
pojawiła się „trójeczka”, rozwijała się tzw.
„kariera zawodowa”, a w życiu osobistym – u
boku pojawiła się „moja druga połówka”.
Duchowo – bez większych zmian, cały czas
żyłem sakramentami, ale nie zwiększałem
istotnie swego zaangażowania. Był to swego
rodzaju „status quo”.
Myślę, że dla niektórych z boku w tamtym
czasie - pod względem duchowym - mogłem
wyglądać dość ozięble, ale w środku cały
czas się paliło.
I nagle – coś drgnęło.
Pojawiły się nowe pragnienia, potem kolejne
działania.
Najpierw – dużo konferencji, kazań i innych
tego typu słuchanych przez internet, później
– udział w Forum Charyzmatycznym w Krośnie
(listopad 2017), podczas którego zapadła,
jak mniemam, dość istotna decyzja – tuż po
zakończeniu postanowiłem dołączyć do grupy
Odnowy w Duchu Świętym przy parafii Matki
Bożej Saletyńskiej w Rzeszowie (Wspólnota
Bożego Ciała). Wiosną 2018, wspólnie ze
Wspólnotą, przeżywałem swoje pierwsze
Rekolekcje Ewangelizacyjne Odnowy
(Seminarium Odnowy).
Życie duchowe (i nie tylko) zaczęło nabierać
na nowo rozpędu.
Po Seminarium dołączyłem do grona
animatorów, a w międzyczasie – po ponad
dziesięciu latach przerwy wróciłem do gry na
gitarze, by instrumentem i głosem… wesprzeć
siły muzyczne naszej grupy.
W tle aktywności w ramach Odnowy,
przeżywałem rodzinne rekolekcje dla
wspólnoty Crucis Splendor (gdzie aktywnie
działa moja żona, a ja – staram się
sympatyzować).
Na nowo rozpoczęło się moje duchowe
wzrastanie – co do tego nie miałem
najmniejszych wątpliwości. Chęć głębszego
wejścia (i zaangażowania) w Odnowę skłoniła
mnie do dalszych wysiłków podejmowanych w
celu pogłębienia wiedzy i „świadomości
charyzmatycznej” oraz – pielęgnowania
relacji z Panem Bogiem.
„Oto jestem”
We wprowadzeniu do niniejszego świadectwa
wspomniałem, że chciałbym się podzielić z
Wami moim doświadczeniem odkrywania
prawdziwego oblicza Pana Boga.
Czas więc przejść do meritum.
Przez ostatnich kilka minut poznawaliście
wybrane elementy mojej historii – fakty i
wydarzenia, które w zewnętrzny sposób
obrazowały moją przemianę, drogę, którą
podążyłem, a w zasadzie – poprawniej było by
napisać – drogę, do której zostałem
pociągnięty.
W tej część pragnę rzucić nieco więcej
światła na to, co działo się w środku.
Z okresu dzieciństwa, szkoły średniej i
studiów wyszedłem jako człowiek wewnętrznie
religijny (regularnie praktykowałem
sakramenty, miałem niezłą, wg mnie, wiedzę
religijną i co najmniej kilka lat formacji w
kilku wspólnotach) aczkolwiek na pewno nie
zżyty z Bogiem. Pewnie część z Was, w tym i
ja sam, zadaje sobie pytanie – jak to
możliwe, że człowiek po formacji, z wiedzą i
praktyką sakramentów może nie być zżyty z
Bogiem.
Może i co więcej – zaryzykuję stwierdzenie,
że takich osób jest całkiem sporo. Prywatnie
uważam, że to niezamierzony (aczkolwiek –
zawiniony) skutek wychowania i historycznego
umiejscowienia religii w świadomości – chyba
szczególnie polskiej - zarówno ludzi
świeckich (rodzicie, rodzina, sąsiedztwo,
nauczyciele, katecheci, ludzie ze wspólnot)
jak i konsekrowanych (księża, siostry
zakonne, biskupi).
To się, wg mnie już trochę zmienia i –
oczywiście nie dotyczy wszystkich – ale wg
mnie w Polsce nadal pokutuje system
nakazowo-reżimowy, dodatkowo zniewolony
przez zbytni tradycjonalizm czy
„nadpobudliwość religijną”, prowadzącą do
różnych skrajności.
I tak od najmłodszych lat jesteśmy uczeni
„zaliczania” majówek, nabożeństw
czerwcowych, setek pytań do pierwszej
komunii czy bierzmowania, uczymy się na
pamięć małego katechizmu i wielu innych
rzeczy… a bardzo mało (wg mnie) poświęca się
czasu na budowanie prawdziwej relacji z
Panem Bogiem.
No więc ja zdecydowanie też byłem
„produktem” tego systemu i wiele lat trwało
moje „odkuwanie” się z tych schematów
(pewnie w jakieś części nadal gdzieś „tam w
środku” są).
Oczywiście co jakiś czas natrafiałem na
ludzi, którzy starali się mi w tym
wychodzeniu pomóc, ale długo, długo było to
bardzo trudne.
Myślę, że pragnienie prawdziwej relacji z
Panem Bogiem i pragnienie Prawdziwego Pana
Boga było we mnie od dawna i niosłem je ze
sobą przez życie, natomiast tak „na serio”
poznawanie Pana Boga i budowanie tej
prawdziwej relacji wg mnie trwa, w moim
przypadku od jakiś 2,5 roku.
Zaczęło się jeszcze zanim wróciłem do życia
we wspólnocie i cały czas trwa. Nie ukrywam,
w moim przypadku, bycie akurat we wspólnocie
charyzmatycznej, gdzie mogę doświadczać Pana
Boga w sposób dla mnie szczególny, bardzo mi
pomaga w tej drodze.
W czasie tej ponad dwuletniej przemiany Pan
Bóg przestał być Bogiem nakazów i zakazów,
zdecydowanie zaczął się stawać Bogiem
miłości. Pan Bóg nie jest już odległy, nie
chowa się za Dekalogiem, nie jest gdzieś tam
daleko, gdzie nikt nie sięga i tylko można
go poznać przez innych. Wręcz przeciwnie –
stał się Bogiem bardzo bliskim, nie tylko
przez fakt bycia w sakramencie Eucharystii,
swoim Słowie czy drugim człowieku, ale
poprzez bezpośrednie dowody swej obecności -
czy to w proroctwach, czy w cudach, czy w
natchnieniach czy innych „manifestacjach”
swej obecności. Owszem, miałem częściowo
okazję doświadczać tej bliskości już
wcześniej, jednakże teraz te doświadczenia
mają bardziej intensywny charakter i
wywierają chyba większy wpływ na mnie i moje
serce.
To może kilka przykładów.
1. Modlitwa
Co prawda od lat miałem okazję doświadczać
różnych form modlitwy, ale teraz – w
zasadzie niezależnie od formy, przeżywam ją
zdecydowanie głębiej. Staram się pamiętać,
by niezależnie od samej modlitwy – było to
spotkanie kochających się osób.
Jasne, nie zawsze wszystko wychodzi tak,
jakby się chciało, i nie raz łapię się na
fakcie, że znów kusi mnie po prostu zwykłe
„odfajkowanie” modlitwy, niemniej jednak ze
swojej strony staram się walczyć, by
modlitwa była czymś więcej i równocześnie –
mam głębokie przekonanie, że Pan Bóg temu
też błogosławi ułatwiając mi wchodzenie w
modlitwę (np. kilka lat temu nie bardzo
potrafiłem przekonać się do medytacji…
obecnie – jest to dużo łatwiejsze, choć do
ideału – jeszcze bardzo długa droga).
2. Proroctwo i słowo poznania
To dla mnie nowa forma dialogu z Panem
Bogiem, ale nie ukrywam – bardzo mi
odpowiadająca. Podczas modlitwy
wstawienniczej nie raz słyszę skierowane do
mnie słowa proroctwa lub słowa poznania.
Bardzo się cieszę, gdy się pojawiają. Z
jednej strony – to świadectwa obecności Pana
Boga, z drugiej – mnie osobiście pomagają w
duchowym rozwoju.
3. Chęć działania
Myślę, że objawia się na dwa sposoby – po
pierwsze to chęć włączenia się posługę jako
taką, po drugie – to rodzaj pragnienia chęci
odpowiedzenia na wezwanie/zachęty Pana.
Na tym fragmencie drogi jeszcze nie wszystko
jest dla mnie jasne czy proste (w realizacji
choćby), ale świadomość żywego dialogu z
Panem i wiara w to, że on za tym wszystkim
stoi – jest czymś niesamowitym… wręcz
uskrzydlającym.
4. Poczucie bliskości więzi z Panem
Dla mnie – niezwykłe uczucie. Nie jest czymś
stale towarzyszącym, ale jak już się pojawi…
to rzeczywiście chce się góry przenosić.
5. Zamiast nakazów – miłość
To jedno z większych odkryć w moim życiu.
Wspominałem Wam wcześniej o byciu
faryzeuszem. Wykształcony i świadomy
niewolnik prawa… dziś już go nie ma… dziś
jest relacja miłości, realizowanej w
wolności.
Tę przemianę, wg mnie, najlepiej pokazać na
zmianie podejścia do sakramentu pokuty.
Dawniej – spowiedź przy kratkach
konfesjonału była raczej mało pozytywnym
przeżyciem, zresztą zaczynającym się już
znacznie wcześniej – na etapie
przygotowania, czyli na rachunku sumienia.
Było to rachowanie się przed samym sobą i
smutne przyznawanie się do faktu, iż gdzieś
popełniło się zło lub nie dopełniło
„standardu”, a później – czekanie na
„wyrok”.
A dzisiaj? Spowiedź to spotkanie miłości. Ja
wiem, że moje słabości i grzechy są czymś,
co należy odrzucić, ale jeszcze bardziej
wiem, że po drugiej stronie stoi Miłość,
która tylko czeka, bym z tym wszystkim
podszedł… Wysłucha, opatrzy, umocni, a co
najważniejsze – odpowie miłością! Nie karą,
nie potępieniem – tylko i wyłącznie
miłością.
Grzeszę, jestem słaby (a nie raz – po prostu
głupi), ale stając w prawdzie przed sobą i
Panem, to nie prawo mnie osądza, ale On… a
cóż on może mi złego zrobić, skoro oddał za
mnie życie, bym żył…? Nie pozostaje mi nic
innego, jak ze skruchą, pokorą i ufnością
prosić – Panie, jestem głupcem i słabym
człowiekiem. Ale oddal karę, w zamian daj
Twoje miłosierdzie i miłość… Panie, nie mogę
obiecać poprawy, bo i tak wiem, że upadnę…
Ale z ufnością proszę – przebacz
siedemdziesiąt siedem razy…
Czyż może być coś piękniejszego i bardziej
wyzwalającego niż świadomość, że zawsze
można wrócić (do Pana)? Dla mnie – nie ma.
6. Relacja
Myślę, że jej obraz już się wyłonił z
przykładów przytoczonych nieco wcześniej,
ale na wszelki wypadek – chcę ją jeszcze raz
podkreślić… w moim odczuciu najważniejsza w
religii/duchowości jest właśnie relacja.
Ja bardzo staram się na tę relację obecnie
stawiać… Pan Bóg – postawił na nią już
dawno, wielokrotnie mi to pokazując. Także w
tych momentach, a może właśnie przede
wszystkim w tych, kiedy – wydawać by się
mogło – byłem na większym dystansie względem
niego niż obecnie (choć zawsze starałem się
„religijnie” gdzieś w tej relacji być). To
niezwykłe. Zaryzykuję, że Pan Bóg najwięcej
(do tej pory) manifestował w moim życiu
wtedy, gdy ja byłem jeszcze faryzeuszem…
Oczywiście teraz też nie jestem sam i Pan
Bóg, wg mnie, nie raz o sobie przypomina. O
swojej obecności, o swojej miłości, o swojej
mocy…
Jeśli potrafisz nawiązać relacje z Żywym
Bogiem to już wygrałeś… Relacja, to
wielopasowa autostrada, którą każdego dnia
można pędzić do nieba i którą… niebo każdego
dnia pędzi do nas…
Myślę, że o różnych wydarzeniach
świadczących o mojej relacji z Panem Bogiem
mógłbym jeszcze mówić i mówić, ale może na
dziś już wystarczy, bym nikogo tym wszystkim
nie zanudził;)
Chwała Panu!.”
|
|