Tomasz
Odnowie jestem około półtora roku i dziś
chcę się podzielić niektórymi
doświadczeniami Miłości Boga, ujętymi w
trzech perspektywach.
1) Miłość Stwarzająca i
Podtrzymująca
W przeszłości wiele razy słyszałem (lekcje
religii, kazania, rekolekcje, konferencje,
itp.) „Bóg Cię stworzył z miłości”.
Przyjmowałem to może rozumowo, ale chyba nie
do końca sercem („Tak, wierzę w to, słyszę,
rozumiem” i… nic poza tym z tego dla mnie
wtedy nie wynikało).
Obecnie - na mojej drodze nawrócenia no nowo
mierze się z tą prawdą – staram się
zrozumieć i przyjąć sercem, że Bóg mnie
chciał, że Bóg mnie stworzył z miłości i
jestem w Jego oczach bardzo cenny (jak każdy
człowiek). Cenny bezwarunkowo.
Przyjęcie tej prawdy z całą jej głębią
otwiera zupełnie nowy rozdział relacji z
Panem Bogiem, zmienia perspektywę patrzenia
na życie, szczególnie na to co trudne (skoro
Pan Bóg mnie kocha, to przecież nie pozwoli
bym zginął lub stało mi się coś złego… a
nawet jeśli będę musiał przejść przez coś
trudnego – będzie to droga ku czemuś
lepszemu, nie ku bólowi czy cierpieniu
samemu w sobie, bo Pan Bóg nie chce dla mnie
zła).
2) Miłość Zbawiająca i Uzdrawiająca
Nie ma dla mnie większego dowodu Bożej
Miłości niż Jego Śmierć na krzyżu. Sam
dobrowolnie podjął decyzję – „tak bardzo Cię
kocham, że oddam Ci wszystko”. Ile razu
pojawia się u mnie pokusa, że Pan Bóg mnie
nie kocha – w głowie przywołuję obraz
konającego na krzyżu Jezusa… z tym obrazem
nie da się dyskutować, tego – dla mnie – nie
da się podważyć… I bardzo konkretnie
przekłada się to też na moją codzienność.
Przykładowo – dawniej sakrament pokuty był
dla mnie przykrym i smutnym obowiązkiem –
chcąc iść do komunii, musiałem, zrzucić swój
ciężar”, „rozliczyć się” ze swoich grzechów,
słabości. Powodowało to oczywiste trudności.
Przyznawanie się do winy, błędów i ich
wypowiadanie raczej nie należy do
przyjemnych spraw – przynajmniej dla mnie.
Natomiast obecnie sakrament pokuty to przede
wszystkim miejsce spotkania „Panie, jestem
słaby, czasem też i głupi, ale wierzę, że
chcesz mi to wszystko przebaczyć, a rany
zadane innym i sobie - obmyć i uzdrowić.
Panie, nie mogę obiecać Ci pewnej poprawy,
bo zapewne znów upadnę, ale wierzę, że z
Twoją łaską, mogę wyjść ze swych słabości”.
3) Miłość Towarzysząca i Prowadząca
Pan Bóg daje, wg mnie, nie raz dowody swej
troski, opieki, obecności czy wręcz czułości
i czyni to, jak dla mnie, w bardzo
zaskakujący sposób.
Parę lat temu przechodziłem dość trudną dla
mnie sytuację osobistą. Nie byłem w stanie
długo zaakceptować biegu wydarzeń – dla mnie
na tamten moment bardzo niekorzystnych.
Chodziłem i całymi dniami walczyłem sam ze
sobą, ze swoimi myślami, próbując ogarnąć
zaistniałą sytuację. Poruszałem tej mój trud
także w modlitwie.
Po którymś dniu takich zmagań, umęczony już
tym wszystkim w myślach- i chyba z takim
poczuciem bezsilności - skierowałem do Pana
Boga słowa: „Panie Boże dlaczego mi się to
dzieje, dlaczego to wszystko mnie spotyka.
Nie jestem tego w stanie zrozumieć”.
Praktycznie natychmiast usłyszałem w swym
duchu bardzo wyraźnie „Musisz przez to
przejść” i - nie uwierzycie – nagle nastał
wielki spokój we mnie. Instynktownie niejako
zgodziłem się z tym głosem – „ok, jak muszę,
to muszę”.
Ten trudny temat ciągnął się jeszcze jakiś
czas później, ale ja, mimo całego trudu tej
sytuacji, już nie zmagałem się z nim tak
boleśnie jak dotąd. Nadal była to dla mnie
trudna sprawa, ale uwierzyłem temu głosowi i
po prostu przechodziłem przez to tak, jak
potrafiłem najlepiej.
Z perspektywy czasu i dalszego ciągu
wydarzeń myślę, że był to Głos Pana, który
miał mi w tamtym czasie pomóc przetrwać to,
co trudne. Miłość nie objawiła się w postaci
cudu zniknięcia trudu, ale w tym delikatnie
pouczającym tonie – „musisz to przejść” – w
jakiś sposób przekonała mnie, że muszę przez
to przejść i nie idę przez to doświadczenie
sam… naprawdę – od momentu „usłyszenia” tego
głosu we mnie - było dużo łatwiej się z tą
trudną sytuacja mierzyć.
Innym razem podczas jednej z adoracji padły
w trakcie rozważań padły słowa „Czyż może
niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu (…) A
nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę
o tobie”. W tamtym momencie te słowa bardzo
mnie uderzyły, rozrzewniłem się, a z oczu
polały się łzy… Niewątpliwe wtedy, w tamtym
konkretnym momencie, te słowa były
szczególnie skierowane do mnie.
Kilkanaście minut później zostałem bardzo
niesprawiedliwie potraktowany przez bliską
mi osobę. Do tego stopnia, że z czasem po
tym wydarzeniu tamta relacja podupadła, a
następnie – zupełnie zamarła.
Wtedy był to dla mnie szok, ból, a zarazem –
niezwykłe doświadczenie Czułej Miłości Boga,
który trafiając do mnie swym Słowem
uprzedził mające nastąpić chwilę później
smutne dla mnie wydarzenia i zapewnił, że
nieważne od tego co się wydarzy – Nn o mnie
nie zapomni.
Znów – Jego uprzedzająca, jak wierzę,
interwencja pomogła mi przejść przez coś, co
było dla mnie bardzo trudne.
W ostatnim przykładzie „Miłości
Towarzyszącej” chciałbym odnieść się do
nieco innej sytuacji niż te, zaprezentowane
wcześniej. Kilka lat temu przenosiłem się z
jednego miasta do drugiego i tuż przed
finalną przeprowadzką musiałem pojechać
podpisać umowę najmu mieszkania.
W sumie prosta sprawa – wsiąść do auta,
pojechać na umówione spotkanie, podpisać
uzgodniony dokument i wrócić do domu.
Łącznie około 140 km do przejechania, 70km w
jedną stronę, znanymi mi dobrze trasami, w
znane mi już dobrze miejsce. Ni stąd ni z
owąd podszedł wtedy do mnie tata i mówi –
„pojadę z Tobą, gdybyś potrzebował jakiejś
pomocy”. W tamtym momencie, ta propozycja
towarzyszenia mocne mnie zaskoczyła, gdyż
nie czułem, że potrzebuję jakiejś pomocy i
nie przewidywałem jej konieczności w trakcie
tamtego wyjazdu, ale oczywiście na
towarzystwo taty bardzo chętnie się
zgodziłem – było mi miło, że mimo, iż nie
było konieczności – chciał pojechać tam ze
mną.
Gdy dojechaliśmy na miejsce i załatwiłem
„formalności” okazało się, że auto – mimo
prób - „nie chce odpalić”. Okazało się, że
padł akumulator. Tato na miejscu
zorganizował całą pomoc (co w godzinach
wieczornych wcale nie było takie „oczywiste”
i proste), dzięki czemu w końcu
uruchomiliśmy awaryjnie auto i mogliśmy
wrócić do domu. Podczas trasy musiałem cały
czas utrzymywać auto na obrotach, by nie
zgasło (światła, skrzyżowania, itp.), bo
cały czas było wysokie ryzyko, że kolejnej
szansy na odpalenie nie dostaniemy. Udało
się – dotarliśmy szczęśliwe do domu. Gdy
zgasiłem silnik po zaparkowaniu auta przy
domu, więcej już nie odpaliło i konieczna
była wymiana akumulatora.
Jak łatwo się domyślić – gdyby nie tata,
cała ta awaria byłaby dla mnie znacznie
bardziej uciążliwa. Jego zaangażowanie w
zorganizowaniu pomocy, jego wiedza
techniczna co do samego auta okazały się
bardzo przydatne. Do tego – podczas dość
stresującej drogi powrotnej (ze względu na
konieczność ciągłego czuwania nad tym, by
auto przypadkowo nie zgasło) - cały czas był
obok, co też było dużym wsparciem w tamtej
sytuacji.
Tak jak „zaskoczyła” mnie oferta taty by
wtedy jechać ze mną, tak już podczas drogi
zrozumiałem bardzo szybko i wyraźnie
dlaczego to się stało… Miał być moim
towarzyszem i wsparciem w trudnej chwili.
Głęboko wierzę, że był z nim z natchnienia
Pana Boga.
Swoje dzisiejsze świadectwo chciałbym
podsumować następującym doświadczeniem
duchowym: podczas jednej z modlitw
wstawienniczych zostały skierowane do mnie
słowa: „Nie bój się trudności, ja Cię przez
nie przeprowadzę. Moja miłość Cię ochroni”.
Często do nich wracam, szczególnie, jak bywa
trudno. Pokrzepiają, dają radość i wzbudzają
ufność -Chwała Panu!
|
|