Lucyna
Wychowałam się w rodzinie katolickiej. Jak
chyba większość z nas w wieku 9 lat
przystąpiłam najpierw do Sakramentu pokuty,
a następnie przyjęłam pierwszą Komunię
świętą.
Kiedy dorastałam nie miałam jakiegoś czasu
negacji czy odejścia od praktyk religijnych,
od Kościoła. Jednak moje rozumienie wielu
spraw było inne niż jest teraz.
Wydawało mi się, że to ja własnymi siłami
muszę się starać, żeby coraz mniej grzeszyć,
a kiedy już będę czysta, to dopiero wtedy
będę zasługiwać na to, żeby Bóg na mnie mógł
spojrzeć z miłością.
Stopniowe poznawanie Boga, który kocha
grzesznika i chce mu pomóc wyzwolić się
z niewoli grzechu, zmieniło moje rozumienie
Boga. Wcześniej postrzegałam Boga raczej
jako surowego Sędziego, który jest bardziej
formalistą niż miłosiernym Ojcem.
To właśnie moje formalistyczne myślenie i
chęć dochodzenia o własnych siłach do
doskonałości sprawiała, że spowiedź była dla
mnie wstydliwą, formalną koniecznością.
Przychodziły myśli, żeby może inaczej
sformułować dany grzech, że to taki wstyd,
że tak upadłam, i tym podobne. Dopiero
później coraz bardziej docierało do mnie, że
sakrament pokuty jest tak pełen miłości,
miłosierdzia i uniżenia się Boga dla mnie.
Jezus w tym sakramencie nie chce mojego
poniżenia, strachu, ale oddania. Oddania Mu
mojego grzechu, tak jak oddaje się komuś
bagaże, których nie da się rady unieść.
Bo w pojedynku z grzechem i złym duchem,
tylko Jezus jest zwycięzcą. On zachęca mnie:
„Dziecko, oddaj mi ten grzech i ten, i
jeszcze tamten. Ja chcę je nieść za ciebie,
spalić
w ogniu Mojej miłości ,chcę cię z nich
uwolnić, bo sama nie jesteś w stanie tego
uczynić. Oddaj mi wszystko. Ja żadnym
grzechem się nie przerażę, ani nie będę
brzydzić.”
Wiele lat temu, kiedy się spowiadałam, nie
miałam świadomości, że niektóre moje czyny
są grzeszne i że coś stawiam w moim życiu na
miejscu Boga. Czytanie horoskopów czy
uczestniczenie w spotkaniu z Clivem Harrisem
albo pójście do bioenergoterapeuty nie
uważałam na grzech. Ktoś mógłby powiedzieć,
że skoro nie było to świadome
i dobrowolne, to nie ma grzechu. Spodobała
mi się odpowiedź pewnego księdza na takie
właśnie podejście. Zapytał: ” A jak idziesz
drogą i nieświadomie wdepniesz w błoto, to
się ubrudzisz czy nie?” No właśnie, zło
wciska się na każdy sposób, żeby sobie
rościć prawo do nas i wcale nie pyta o
pozwolenie. To tylko Bóg daje nam wolność
wyboru. Ale zło, które jest kłamstwem i
podstępem, bynajmniej nikogo z nas o
pozwolenie nie pyta.
Zresztą kto by odpowiedział pozytywnie na
pytanie: Czy chcesz być na wieczność ze mną
w piekle?”
Do swojej spowiedzi generalnej przygotowałam
się solidnie. Oddałam Jezusowi wszystkie
moje grzechy. On zabrał moje ciężary,a dal
mi wielką radość i lekkość duszy.
Chcę jeszcze podzielić się z Wami jednym
doświadczeniem związanym ze spowiedzią,
a tak naprawdę z rachunkiem sumienia. To
pomogło mi inaczej spojrzeć na sakrament
pokuty. Słuchałam rekolekcji ojca Marko
Iwana Rupnika,których tematem był właśnie
rachunek sumienia. Po pierwsze nazwa
„rachunek sumienia” nie jest najbardziej
adekwatna, bo sugeruje jakby chodziło o
jakieś rachunki, może jakiś rachunek zysków
i strat, a nie obadanie sumienia, bo tym w
rzeczywistości jest rachunek sumienia.
Ale nie tylko chodzi o nazwę. Chodzi o
podejście. To co powiem nie oznacza, że nie
jest ważne ile razy się dany grzech
popełniło czy w jakich okolicznościach. Po
pierwsze chodzi o to, żeby nie traktować
rachunku sumienia jak takiej listy z
krateczkami, gdzie coś zaznaczamy obok
danego punktu. Ten grzech tak, 3 razy, ten
nie , ten tak, 2 razy.
W moim myśleniu o tym czym jest grzech, nie
powinno chodzić o to, żeby myśleć
formalistycznie, że „grzech to jest świadome
i dobrowolne przekroczenie przykazań
Bożych”. Najpierw chodzi o to, żeby sobie
uświadomić, jak mówi Pismo, że „ zapłatą za
grzech jest śmierć” (Rdz 2,17 i Rz 6,23).
Konsekwencją odwrócenia się od Boga i chęć
zajęcia miejsca Boga – to właśnie z kuszenia
z raju „będziecie jak Bóg” (Rdz 3,5)- jest
oddzielenie od Boga czyli wieczne
potępienie. A Bóg nie odwraca się od
człowieka. Dlatego powinnam bardziej skupić
się na niepojętej miłości Boga. Boga, który
wypróbowując Abrahama każe mu złożyć w
ofierze Izaaka, ale kiedy widzi wiarę i
zaufanie Abrahama, to baran jest złożony w
ofierze, a nie syn Abrahama. Natomiast Bóg
daje Swojego Syna na okrutną mękę, aby
wybawić nas, zbuntowanych przeciw Niemu.
Który ziemski król wykupiłby buntowników
oddając na okrutną śmierć swojego
umiłowanego Syna? Król kazałby buntowników
ścigać i zabić co do jednego. Nie taki jest
Bóg, którego miłości tak trudno nam pojąć.
Ten, który nie każe ukamienować niewiernej
żony, ale mówi, żeby już nie grzeszyła,
który uwalnia opętanych, leczy chorych i
każe dać jałmużnę ubogim. Który troszczy się
o pracowników ostatniej godziny i każe
zacząć wypłacać pieniądze im pierwszym, żeby
mogli jeszcze przed nocą kupić sobie coś do
jedzenia. Bóg pełen czułości, łagodności i
nieskończenie miłosierny.
Ten Bóg, który z miłości ukrywa się przed
nami, bo nie chce abyśmy czuli się
przymuszani do kochania Go. Ten, który mówi
w Pieśni nas Pieśniami, aby nie budzić
umiłowanej, póki nie zechce sama (Pnp 3,5).
Kiedy uświadamiam sobie, że nie ukochałam
tej Miłości, że Kogoś kto kocha mnie do
szaleństwa zraniłam, to dopiero wtedy mogę
zacząć „rachować moje grzechy”, bo tylko
wtedy zacznę rozumieć, jak wielka jest ich
waga.
Jak bardzo ranię Tego, który jak zakochany
Oblubieniec czeka czy zobaczę jak wszystko
czyni dla mnie z miłości, jak się troszczy,
jak bardzo chce mojego szczęścia na całą
wieczność, a nie tylko łatwego i wygodnego
życia tu na Ziemi.
Miłość niepojęta i nieskończona, często
przeze mnie nierozpoznana i nieprzyjęta –
to przede wszystkim powinno być moją
refleksją zanim zacznę robić rachunek
sumienia.
I tego Wam również z całego serca życzę.
Amen..
|
|