1. START
  2. WSPÓLNOTA
  3. WYDARZENIA
  4. INTENCJE
  5. ŚWIADECTWA
  6. GALERIA
  7. KONTAKT


Joanna
koko

 

Pochodzę z rodziny raczej niewierzącej, choć byłam ochrzczona i posłana do Pierwszej Komunii Świętej. Przy sakramencie Bierzmowania moja wiara nawet zaczęła się rozwijać. Jednak później szybko oddaliłam się od Pana Boga. Mimo to zawsze wierzyłam w Niego, wiedziałam, że On jest, prosiłam Go często o pomoc. W głębi serca zawsze tęskniłam za bliskością Boga.
Próbę nawrócenia podjęłam ok. siedmiu lat temu, uczestnicząc w Kursie Filipa, jednak po nim ponownie uwikłałam się w życie w grzechu. Do Wspólnoty Bożego Ciała wstąpiłam, gdy już naprawdę nie wiedziałam, co robić, a czułam, że muszę naprawić swoje życie. W październiku 2015 r. trafiłam na seminarium odnowy wiary prowadzone w kościele Podwyższenia Krzyża. Wtedy Pan Bóg zaczął mnie ratować.
Następne seminarium przeżywałam wiosną 2016 r. już w naszej wspólnocie, wtedy też przeżyłam w sumie już trzeci raz w życiu modlitwę o wylanie Ducha Świętego. Nie odebrałam jej jakoś mocno duchowo ani też nie potrafiłam za bardzo zauważyć jej owoców. Nie czułam też dużej zmiany we mnie po seminarium, ale Duch Święty na pewno działał. Właściwie wtedy chyba wciąż nie chciałam się tak całkowicie otworzyć na Niego. Ale Pan Bóg działa powoli, w cichości, po trochę mnie przemienia, na ile Mu pozwalam. Dopiero teraz zauważam, co się w ciągu tych dwóch lat zmieniło w moim życiu. I dopiero teraz, podczas mojego trzeciego seminarium, tak naprawdę zapragnęłam pozwolić Duchowi Świętemu działać we mnie jak On chce. I to jest bardzo wyzwalające.
Właściwie moim celem po przyjściu do wspólnoty było nawrócenie "po mojemu" – ułożę sobie życie według moich wyobrażeń i będę żyć na takim stałym poziomie, zadowolona, że już nie muszę się bać, że po śmierci pójdę do piekła. Na szczęście Pan Bóg zaplanował to inaczej. Szybko zrodziły sie we mnie o wiele większe pragnienia zbliżenia się do Boga, ale też przy okazji zaczął się pojawiać lęk przed rezygnacją ze swoich planów. I tak mierzyłam się i mierzę dalej z kolejnymi etapami rezygnowania z grzechów, przywiązań i sporej części mojego planu na przyszłość.
Pomagało mi w tym uczestniczenie w spotkaniach wspólnoty – wspólna modlitwa, dzielenie się w grupach, rozmowy z bardziej doświadczonymi członkami. Starałam się prawie zawsze uczestniczyć w naszych spotkaniach i czuwaniach, bo nawet gdy sama nie miałam siły albo ochoty się modlić, mogłam chociażby być z tymi osobami, które się modlą i w ten sposób otwierać się na Boga. Częstokroć podczas dzielenia w grupkach któraś z osób mówiła świadectwo, które otwierało coś we mnie, skłaniało do większego zaangażowania się w relację z Panem Jezusem. Uważam, że bez uczestnictwa we wspólnocie w życiu bym się tak duchowo nie rozwinęła. Widząc relację tych osób z Bogiem, ja też takiej zapragnęłam i staram się o nią. Codzienna Eucharystia, czytanie Pisma Świętego – do tego zainspirowali mnie członkowie wspólnoty. Wspólnota też dodaje odwagi – wiedząc, że moi bracia potrafią świadczyć o Panu Jezusie w swoich rodzinach i miejscach pracy, sama zaczynam to robić. Nie czuję się jak jedyna nawiedzona katoliczka, wiedząc, że tutaj jest parędziesiąt nawet bardziej "nawiedzonych" – oczywiście Duchem Świętym :)
Długo mi się wydawało, że mogę tylko czerpać siły ze wspólnoty i tak sobie będę funkcjonować. Później jednak zaczęłam być proszona przez lidera o zaangażowanie się w działania wspólnoty i zrozumiałam, że powinnam także dawać coś od siebie. Dzięki temu, że zaczynam też służyć, czuję się pewniej i jak bardziej kompletny człowiek. Pojawia się świadomość umiejętności i pewność, że mogę coś zrobić. I nie chodzi mi nawet tylko o posługiwanie we wspólnocie. Służbą wg mnie jest także świadczenie o Bogu w mojej rodzinie, wśród znajomych, w pracy. I to nie tylko mówieniem o Bogu, lecz po prostu zachowaniem, np. staraniem się o poprawę relacji z moją mamą. Niesamowitym zaskoczeniem dla mnie samej, ale też wielką radością był fakt, że mojej niezbyt bliskiej znajomej z pracy zaczęłam opowiadać o tym, jak Duch Święty mnie dotknął. Rodzą się we mnie takie pragnienia przekazywania Boga innym i modlitwy za inne osoby, a także pragnienia stałej modlitwy, jak margaretki za księży lub duchowa adopcja dziecka poczętego. Pojawia się też taka świadomość, że Pan Bóg mnie o coś prosi – mogę Mu odmówić, ale On polega na mnie i mi ufa, że spełnię Jego wolę.
To wszystko przychodzi stopniowo, po trochę. I wcale nie uważam, że moja wiara jest bardzo mocna. Raczej wydaje mi się, że po prostu teraz czasem w końcu idę za natchnieniami Ducha Świętego. To pogłębianie relacji z Panem Bogiem cały czas trwa i wiem, że będzie trwało aż do końca życia. Mam po prostu nadzieję, że wykorzystuję trochę więcej Jego łask niż dawniej i że trochę bardziej podążam za Jego wolą. Rodzi się we mnie pragnienie coraz głębszej relacji z Nim. Jestem spokojniejsza, radośniejsza, cieszę się życiem i coraz bardziej zaczynam lubić ludzi, chętniej nawiązuję z nimi kontakt. To jest dla mnie wspaniała odmiana po tym, jak przez wiele lat w środku mnie wciąż siedziały smutek i strach. I wiem, że to Pan Jezus daje mi tę radość i ciekawość świata, relacji z innymi. Jestem Mu za to bardzo wdzięczna.
Dziękuję Ci, Panie Boże, za to, jak zmieniasz moje życie.

Chwała Panu!