Joanna
Pochodzę z rodziny raczej niewierzącej, choć
byłam ochrzczona i posłana do Pierwszej
Komunii Świętej. Przy sakramencie
Bierzmowania moja wiara nawet zaczęła się
rozwijać. Jednak później szybko oddaliłam
się od Pana Boga. Mimo to zawsze wierzyłam w
Niego, wiedziałam, że On jest, prosiłam Go
często o pomoc. W głębi serca zawsze
tęskniłam za bliskością Boga.
Próbę nawrócenia podjęłam ok. siedmiu lat
temu, uczestnicząc w Kursie Filipa, jednak
po nim ponownie uwikłałam się w życie w
grzechu. Do Wspólnoty Bożego Ciała
wstąpiłam, gdy już naprawdę nie wiedziałam,
co robić, a czułam, że muszę naprawić swoje
życie. W październiku 2015 r. trafiłam na
seminarium odnowy wiary prowadzone w
kościele Podwyższenia Krzyża. Wtedy Pan Bóg
zaczął mnie ratować.
Następne seminarium przeżywałam wiosną 2016
r. już w naszej wspólnocie, wtedy też
przeżyłam w sumie już trzeci raz w życiu
modlitwę o wylanie Ducha Świętego. Nie
odebrałam jej jakoś mocno duchowo ani też
nie potrafiłam za bardzo zauważyć jej
owoców. Nie czułam też dużej zmiany we mnie
po seminarium, ale Duch Święty na pewno
działał. Właściwie wtedy chyba wciąż nie
chciałam się tak całkowicie otworzyć na
Niego. Ale Pan Bóg działa powoli, w
cichości, po trochę mnie przemienia, na ile
Mu pozwalam. Dopiero teraz zauważam, co się
w ciągu tych dwóch lat zmieniło w moim
życiu. I dopiero teraz, podczas mojego
trzeciego seminarium, tak naprawdę
zapragnęłam pozwolić Duchowi Świętemu
działać we mnie jak On chce. I to jest
bardzo wyzwalające.
Właściwie moim celem po przyjściu do
wspólnoty było nawrócenie "po mojemu" –
ułożę sobie życie według moich wyobrażeń i
będę żyć na takim stałym poziomie,
zadowolona, że już nie muszę się bać, że po
śmierci pójdę do piekła. Na szczęście Pan
Bóg zaplanował to inaczej. Szybko zrodziły
sie we mnie o wiele większe pragnienia
zbliżenia się do Boga, ale też przy okazji
zaczął się pojawiać lęk przed rezygnacją ze
swoich planów. I tak mierzyłam się i mierzę
dalej z kolejnymi etapami rezygnowania z
grzechów, przywiązań i sporej części mojego
planu na przyszłość.
Pomagało mi w tym uczestniczenie w
spotkaniach wspólnoty – wspólna modlitwa,
dzielenie się w grupach, rozmowy z bardziej
doświadczonymi członkami. Starałam się
prawie zawsze uczestniczyć w naszych
spotkaniach i czuwaniach, bo nawet gdy sama
nie miałam siły albo ochoty się modlić,
mogłam chociażby być z tymi osobami, które
się modlą i w ten sposób otwierać się na
Boga. Częstokroć podczas dzielenia w
grupkach któraś z osób mówiła świadectwo,
które otwierało coś we mnie, skłaniało do
większego zaangażowania się w relację z
Panem Jezusem. Uważam, że bez uczestnictwa
we wspólnocie w życiu bym się tak duchowo
nie rozwinęła. Widząc relację tych osób z
Bogiem, ja też takiej zapragnęłam i staram
się o nią. Codzienna Eucharystia, czytanie
Pisma Świętego – do tego zainspirowali mnie
członkowie wspólnoty. Wspólnota też dodaje
odwagi – wiedząc, że moi bracia potrafią
świadczyć o Panu Jezusie w swoich rodzinach
i miejscach pracy, sama zaczynam to robić.
Nie czuję się jak jedyna nawiedzona
katoliczka, wiedząc, że tutaj jest
parędziesiąt nawet bardziej "nawiedzonych" –
oczywiście Duchem Świętym :)
Długo mi się wydawało, że mogę tylko czerpać
siły ze wspólnoty i tak sobie będę
funkcjonować. Później jednak zaczęłam być
proszona przez lidera o zaangażowanie się w
działania wspólnoty i zrozumiałam, że
powinnam także dawać coś od siebie. Dzięki
temu, że zaczynam też służyć, czuję się
pewniej i jak bardziej kompletny człowiek.
Pojawia się świadomość umiejętności i
pewność, że mogę coś zrobić. I nie chodzi mi
nawet tylko o posługiwanie we wspólnocie.
Służbą wg mnie jest także świadczenie o Bogu
w mojej rodzinie, wśród znajomych, w pracy.
I to nie tylko mówieniem o Bogu, lecz po
prostu zachowaniem, np. staraniem się o
poprawę relacji z moją mamą. Niesamowitym
zaskoczeniem dla mnie samej, ale też wielką
radością był fakt, że mojej niezbyt bliskiej
znajomej z pracy zaczęłam opowiadać o tym,
jak Duch Święty mnie dotknął. Rodzą się we
mnie takie pragnienia przekazywania Boga
innym i modlitwy za inne osoby, a także
pragnienia stałej modlitwy, jak margaretki
za księży lub duchowa adopcja dziecka
poczętego. Pojawia się też taka świadomość,
że Pan Bóg mnie o coś prosi – mogę Mu
odmówić, ale On polega na mnie i mi ufa, że
spełnię Jego wolę.
To wszystko przychodzi stopniowo, po trochę.
I wcale nie uważam, że moja wiara jest
bardzo mocna. Raczej wydaje mi się, że po
prostu teraz czasem w końcu idę za
natchnieniami Ducha Świętego. To pogłębianie
relacji z Panem Bogiem cały czas trwa i
wiem, że będzie trwało aż do końca życia.
Mam po prostu nadzieję, że wykorzystuję
trochę więcej Jego łask niż dawniej i że
trochę bardziej podążam za Jego wolą. Rodzi
się we mnie pragnienie coraz głębszej
relacji z Nim. Jestem spokojniejsza,
radośniejsza, cieszę się życiem i coraz
bardziej zaczynam lubić ludzi, chętniej
nawiązuję z nimi kontakt. To jest dla mnie
wspaniała odmiana po tym, jak przez wiele
lat w środku mnie wciąż siedziały smutek i
strach. I wiem, że to Pan Jezus daje mi tę
radość i ciekawość świata, relacji z innymi.
Jestem Mu za to bardzo wdzięczna.
Dziękuję Ci, Panie Boże, za to, jak
zmieniasz moje życie.
Chwała Panu!
|
|